[phpBB Debug] PHP Notice: in file [ROOT]/includes/functions.php on line 4655: Undefined index: WHO_WISITED_TODAY
Ocean Souls • Zobacz wątek - 1001 albumów


Zaloguj | Zarejestruj


Strefa czasowa: UTC + 1


Teraz jest 11 wrz 2024, o 07:36




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku Przejdź na stronę <<  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  >>
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostNapisane: 10 paź 2011, o 21:12 
Imaginaerum
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 2 gru 2008, o 19:09
Posty: 2917
Lokalizacja: Wawka
[center]46. Burzum - Filosofem (black metal/dark ambient, 1996)
Obrazek[/center]

Varg Vikernes to niewątpliwie postać kontrowersyjna. Chyba każdy, kto nawet jako tako siedzi w muzyce (metalowej), słyszał to nazwisko. Nie będę się tu jednak rozpisywać o osobistych poglądach Vikernesa ani o wydarzeniach wszystkim nam dobrze znanych; nie czas, nie miejsce na to. Wolę skupić się na muzyce zawartej na 4 albumie (5 wydawnictwie) norweskiego muzyka, ostatnim napisanym przed pójściem do więzienia.
Pierwsze, co się rzuca na myśl po odpaleniu tego krążka, to klimat. Ciężki, mroczny, melancholiczny, depresyjny wręcz klimat. Już na poprzednim krążku "Hvis Lyset Tar Oss" słychać powolne odchodzenie od typowego blackmetalowego brzmienia i skłanianie się ku dark ambientowi. Na "Filosofem" jest tego jeszcze więcej, dark ambient coraz bardziej wysuwa się na pierwszy plan, co słychać przez o wiele większą obecność klawiszy, dla których gitary czy perkusja (której jest wyjątkowo mało i przeważnie ogranicza się do wystukiwania rytmu) są tylko tłem (wyjątkiem jest tu jedyny szybki utwór na płycie "Jesus' Tod"). Tu z kolei warto zwrócić uwagę na brzmienie tych gitar i perkusji. Nie tylko są one tak jakby wyciszone, z drugiego planu, ale też -tu chodzi mi o gitary-specyficznie nastrojone. Nie mam zbyt wyćwiczonego słuchu, ale uważam, że bardzo ciężko jest wyłapać czasami pojedyncze dźwięki - to po prostu jednolita ściana cichego hałasu (zamierzony oksymoron xd) tam w tle.
Na "Filosofem" mamy także zmianę jeśli chodzi o wokal. Wielu zapewne sobie kojarzy: "oho, black metal - wokale kota rozjeżdżanego tirem na autostradzie". Otóż na tym albumie głos Varga to już nie są skrzeki, piski - taki styl nie pasowałby do klimatu tego krążka, o którym już pisałam wcześniej. Nie mamy także śpiewu, bardziej jest to recytacja z akcentowaniem czy wydłużaniem niektórych sylab. Ponadto wokal został nagrany podobnie jak gitary - jest "dziwnie przestrojony" i też dobiega jakby z tła.
Punkt, o którym chyba nie można zapomnieć, to wspomnienie o słynnym już utworze "Rundgang um die Transzendentale Säule der Singularität". Słynnym dlatego, iż trwa ok. 25 min i składa się z kilku dźwięków powtarzanych w kółko. Może wydawać się to głupie i bezsensowne, ale gdyby tak usiąść na spokojnie, w ciszy (najlepiej też po ciemku i gdy za oknem panuje zawierucha), to ten kawałek naprawdę hipnotyzuje, sprawia, że wpadasz w trans. Dlatego wg mnie jest on magiczny a także dość oniryczny.
Polecam ten album nawet tym, którzy nie przepadają za black metalem, ponieważ myślę, że będą mogli znaleźć na niej coś dla siebie, zwłaszcza jeśli są w odpowiednim nastroju. A ten nastrój pewnie niedługo nas nawiedzi, jako że do zimy już całkiem blisko ;)

_________________
Manogerls newer sikajoooooom! :D
Daviduzz napisał(a):
Jak będzie straszna pogoda, lało, wiało, duszno i porno :)

VAGINAERUM! A DREAM EMPORIUM!

Turn loose the bladder and piss calm.

Rise of Perła and Gomorrah!


Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: 24 paź 2011, o 19:56 
Imaginaerum
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 27 wrz 2007, o 07:44
Posty: 3304
Lokalizacja: Warszawa
47. Rainbow - Rising [hard rock/classic rock/heavy metal]

Obrazek

Ritchie Blackmore i Ronnie James Dio w jednym zespole i... w zasadzie tylko tyle powinno wystarczyć, żeby zachęcić każdego do zapoznania się z tym krążkiem. Tak naprawdę album ten ma jedynie jedną wadę, ale za to bardzo poważną - trwa jedynie trzydzieści parę minut... Każdy kto zapozna się już z tym dziełem zrozumie dlaczego jest to wada - muzyki na takim poziomie chciałoby się znacznie więcej! Przed przystąpieniem do słuchania tego krążka radzę solidnie usadowić się w fotelu, zapiąć pasy i przygotować się na szaleńczą jazdę bez trzymanki - muzyka na tym albumie nawet na chwilę nie zwalnia, wręcz przeciwnie, z każdym kolejnym kawałkiem mamy wrażenie, że panowie z Rainbow coraz bardziej się rozkręcają, aż do momentu piątego utworu na albumie, czyli Stargazer - jeszcze tego nie wiecie, ale za chwilę usłyszycie jeden z najlepszych utworów, z jakimi będzie się wam dane w życiu zetknąć. Myślę, że słowo "epicki" zostało wymyślone dopiero na potrzeby opisanie tego utworu, gdyż w ówczesnym języku brakowało słowo o wystarczająco silnym ładunku emocjonalnym. Polecam ten krążek absolutnie każdemu - satysfakcja gwarantowana! ;)

Swoją drogą, to mam nadzieję, że temat trochę ożyje...

_________________
ONLY QUITTERS QUIT!!!
Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: 4 lis 2011, o 17:27 
Imaginaerum
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 25 lut 2009, o 20:00
Posty: 2168
Van Der Graaf Generator- Still Life (progressive rock; 1976)

Obrazek

Cóż można rzec o Van Der Graaf Generator? Na pewno jeden z tych zespołów, który nigdy nie cieszył sie zbyt dużym sukcesem komercyjnym,a wywarł ogromny wpływ na rozwój muzyki.
Peter Hammill, moim zdaniem jeden z najwspanialszych wokalistów rockowych czarował swoim głosem, co wraz z nieokiełznanym saksofonem Jacksona i mrocznym brzmieniem organów dawało ponadczasowy efekt. „Still Life” to szósty studyjny album Brytyjczyków. Po wydaniu „Godbluff” poszli za ciosem i wydali kolejna klasyczną już w swoim dorobku płytę. Płyta wydaje się być kontynuacja poprzednika, ale jest o wiele bardziej spokojniejsza i bardziej podporządkowana wokalowi Hamilla. Najbardziej dojrzały album zespołu i według moich źródeł najlepszy album zespołu. 5 muzycznych perełek* oprawionych w nowoczesne jak na owe czasy aranżacje. Brytyjczykom udało się stworzyć, wielowątkowa i bogata w dźwięki piękną płytę, która po dzień dzisiejszy potrafi oczarować słuchacza mimo upływu ponad 30 lat od wydania.
Z ciekawostek warto dodać, że w stałym składzie zespołu brakowało gitary elektrycznej. Gorąco polecam!





* Wersja orginalna zawierała 5 utworów, natomiast wydanie z 2005 roku zawierało dodatkowo 10 minutowy utwór „Gong”.


Ostatnio edytowano 4 lis 2011, o 17:30 przez Lalena, łącznie edytowano 2 razy

Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: 4 lis 2011, o 17:55 
Once
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 1 sie 2007, o 21:40
Posty: 1133
Lokalizacja: podobno z Polski
49. Death Angel - The Ultra-Violence (thrash metal, speed metal, 1987)

Obrazek

Debiutancka płyta jednej z moich ulubionych kapel thrash metalowych. Znakomita płyta filipińsko-amerykańskich thrasherów, których (jako ciekawostka) najmłodszy członek w momencie wydania płyty miał zaledwie... 14 lat !! Mowa o perkusiście Andym Galeon'ie (występujący z kapelą od początku jej istnienia aż do 2008 roku).
Co do samej muzyki - doskonałe kompozycje, na czele z genialnym, ponad 10-minutowym instrumentalem, przede wszystkim doskonała praca gitar, znakomite brzmienie rodem z 80s, bardzo dobra perkusja. Generalnie nie ma się co rozpisywać nad stroną instrumentalną krążka, powinno wystarczyć to, że The Ultra-Violence to klasyka gatunku i jedno z czołowych thrash metalowych wydawnictw ever. Dla maniaków - pozycja obowiązkowa, dla pozostałych - ... również :lol: :wink:


Ostatnio edytowano 3 lut 2013, o 19:09 przez marcinq, łącznie edytowano 1 raz

Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: 6 lis 2011, o 14:22 
Endless Forms Most Beautiful
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 16 wrz 2005, o 21:32
Posty: 4487
Lokalizacja: Przed monitorem
50. Accept - Staying A Life (heavy metal, 1985)

Obrazek

Pięćdziesiąta pozycja w tym zestawieniu - pierwsza koncertówka! Ale za to jaka! "Staying A Life" to jedno z najlepszych wydawnictw na żywo w historii heavy metalu a przy okazji jedna z wielu wyśmienitych, jakie nagrano na Dalekim Wschodzie a konkretnie w Japonii. Scorpions, Judas Priest, Dream Theater, Ozzy Osbourne, Michael Schenker, no i właśnie Accept - można powiedzieć, że w dobrym tonie jest móc się pochwalić jakąś dobrą koncertówką nagraną w kraju kwitnącej wiśni.

Dwupłytowe "Staying A Life" zostało nagrane w mieście Osaka w 1985 (a więc zanim coś zaczęło się psuć w zespole) i zawiera sporo z najlepszych kompozycji złotej ery istnienia zespołu. Nie zabrakło kultowego Metal Heart - kompozycji, w którą wpleciono motyw z "Dla Elizy" Beethovena, legendarnego Fast as a Shark, czyli jednego z pionierskich utworów speed/powermetalowych, wpadajacego w ucho Breaker, bardziej hardrockowego Living for Tonight, no i koncertowego klasyka w postaci Burning.
Ponadto na 2 płycie znalazły się aż 4 kompozycje ze świetnego albumu "Balls To The Wall"; czas grania tytułowego numeru na tym koncercie przekroczył tutaj 10 (!) minut.

Prawie 100 minut świetnej muzyki z niepowtarzalnym Dirkschneiderem - prawdziwa uczta dla miłośników heavy metalu.

_________________
https://www.musik-sammler.de/sammlung/sirivanhoe/


Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: 6 lis 2011, o 17:25 
Over the hills and far away
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 20 paź 2008, o 18:39
Posty: 546
Lokalizacja: Warszawa
[center]51. Lacrimosa - Elodia (gothic rock/metal/neoclassical, 1999)[/center]
[center]
Obrazek [/center]

Pora na jakiś bardziej klimatyczny i mroczny alboom. Myślałem, że ktoś go wcześniej zaklepie, ale skoro nie to zgarniam. "Elodia" to płyta poniekąd szwajcarskiego duetu - mimo, że Tilo Wolf jest Niemcem, a Anne Nurmi Finką - album koncepcyjny podzielony na trzy akty. LP otwiera "Am ende der stille", który można wręcz uznac za wariacje na temat muzyki klasycznej - jak puścilem to kiedyś to usłyszałem, że podobne do Chopina :P. Następne dwa utwory to największe hiciory "Alleine zu Zweit" i "Halt mich" umiejętnie łączące klasyczne kompozycje z muzyką gitarową. Dzięki nim ten album przyniósł Lacrimosie wielki sukces. Pierwszy utwór po angielsku "The Turning Point" to dzieło wokalistki, w którym można podziwiac jej smętny wokal. Z całej reszty warto zwrócic na kolosa "Sanctus" bezpośrednio inspirowany Requiem Mozarta - kawał świetnej muzyki. Na minus powiem, że niektórzy w życiu się nie przełamią wobec Lacrimosy, bo uderza ich niemiecki. Elodia zdecydowanie zasługuje w swojej klasie na 9,5/10.

_________________
"Jest tylko moja racja i to jest święta racja, a jeśli nie jest moja, to moja jest mojsza niż twojsza, że właśnie moja racja jest nacja najmojsza"


Ostatnio edytowano 6 lis 2011, o 17:25 przez MrDoe, łącznie edytowano 1 raz

Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: 6 lis 2011, o 23:19 
Endless Forms Most Beautiful
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 18 lip 2006, o 20:35
Posty: 4424
Lokalizacja: Warszawa
52. Manowar - Battle Hymns (1982 - hard rock/heavy metal)

Obrazek

Wow, że też jeszcze nikt nic o Manowarze... Może to ze względu na wypracowany przez nich skórzano-epicki image, który do jednych trafia, a do innych ani trochę. :) Cóż, debiut, który tutaj gorąco polecam, to takie podwaliny pod ich późniejszą muzykę. W gruncie rzeczy Battle Hymns dość mocno odstaje gatunkiem i stylem od ich późniejszych, bardziej podniosłych, płytek. I w pewnym sensie jest to plus - choć u podstaw ta płytka to czysty i szczery heavy metal w bardzo atrakcyjnej formie, to bardzo zyskuje na różnorodności. Mamy tutaj momentalnie wpadający w ucho i krzepiący serca "Metal Daze", rockowy i troszkę zalatujący bluesem "Shell Shock", monumentalny i porywający "Battle Hymn", bez którego prawdopodobnie nie byłoby tych wszystkich "epickich" utworów z późniejszych płyt. O bardzo fajnych melodiach i solówkach, dobrych sekcjach rytmicznych, potężnym wokalu Adamsa (już wtedy był taki, potem stawał się tylko coraz lepszy) i charakterystycznym basie nie będę się rozpisywał, bo po co. :)
Zamiast tego napiszę dwie rzeczy. Po pierwsze, tę płytę po prostu słychać w ich późniejszych dokonaniach, bez Battle Hymns nie stworzyliby paru innych, naprawdę świetnych albumów. Po drugie, ta płyta wciąga swoim prostolinijnym, heavymetalowym klimatem i szczerością. Słychać, że przy tworzeniu włożyli w nią dużo serca, ale też traktowali to jak zabawę. Wyzwala emocje i przyciąga do siebie. Po prostu płyta z duszą.

I jako bonus dodam, że ostatnio słucham rerecordu z 2010 i nie powiem, spisali się - klimat zachowany, ale jeszcze więcej mocy w czymś, co już wcześniej elektryzowało. Warto wysłuchać równie mocno co i oryginału.

_________________
If I found the hidden fountain
Drank the wisdom from its deep
Would I have the time to save me
Would I have them both to keep


Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: 8 lis 2011, o 11:58 
Endless Forms Most Beautiful
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 12 kwi 2008, o 17:30
Posty: 4305
53. Ayreon - Into The Electric Castle (progressive metal, 1998)
Obrazek

Into The Electric Castle to w twórczości Lucassena album wyjątkowy z kilku przyczyn. Najbardziej oczywistą jest fakt, że jakość muzyki na tym wydawnictwie jest po prostu najwyższa w całej dyskografii artysty. Warto jednak również zauważyć, że to właśnie Into The Electric Castle ustalił typową dla Arjena formułę rock-opery, w której w każdą postać wciela się inny wokalista.

Pod względem fabularnym to jedna z najbardziej interesujących rock-oper jakie znam. Ośmiu głównych bohaterów, każdy z innej epoki i etapu rozwoju cywilizacyjnego (od starożytnej Egipcjanki, przez średniowiecznego rycerza, po człowieka przyszłości) zostaje przeniesionych w surrealistyczny świat i zmuszonych do alegorycznej podróży do tytułowego Elektrycznego Zamku. W trakcie podróży obserwujemy nieporozumienia i kłótnie pomiędzy postaciami, wynikające z różnic światopoglądowych i przyswojonych wzorców. Całość składa się na fascynującą opowieść o przemianach, jakie przeszła ludzkość podczas kulturowego rozwoju - wszystko zaś w smakowitym sosie niebanalnego science-fiction.

Fabuła fabułą, ITEC to jednak przede wszystkim album muzyczny. I również pod tym względem jest to fantastyczna pozycja. Zróżnicowany album, doskonale wykorzystujący zróżnicowanych, fantastycznych wokalistów (Fish! Anneke van Giersbergen! Damian Wilson!). Od strony kompozycji warto zwrócić przede wszystkim uwagę na fakt, że Arjen zrobił bardzo duży użytek z wokalnych polifonii - najczęściej stosując interesujący koncept, w którym linie melodyczne najpierw śpiewane są osobno, a potem nakładają się na siebie (najlepsze wrażenie moim skromnym zdaniem robi to w świetnym numerze Time Beyond Time. Zdarzają się również normalne, nierozłożone najpierw na części pierwsze polifonie - przede wszystkim niemal savatage'owska trzecia część najlepszego numeru na albumie, The Garden of Emotions.
Nie będę opisywał każdego fantastycznego numeru na albumie, bo jest ich za dużo. Fanom wczesnego WT napomknę tylko, że kryje się tu nie lada gratka - w utworze Cosmic Fusion Sharon den Adel (która jest jedną z głównych postaci i pojawia się w wielu numerach) śpiewa w duecie z growlującym Robertem Westerholtem, również z WT - fani debiutu Holendrów na pewno polubią ten kawałek.

Podsumowując: Into The Electric Castle to album ociekający niezwykłym, somnambulicznym nastrojem, dostarczający wyjątkowych wrażeń estetycznych zarówno na poziomie muzycznym, jak i jako opowieść. Jeśli ktoś lubi proga, wstyd nie znać, jeśli nie lubi... też może się zapoznać, a nuż polubi. :)

_________________
Riding hard every shooting star
Come to life, open mind, have a laugh at the orthodox
Come, drink deep let the dam of mind seep
Travel with great élan, dance a jig at the funeral


Ostatnio edytowano 8 lis 2011, o 12:01 przez Fristron, łącznie edytowano 2 razy

Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: 9 lis 2011, o 11:59 
Once
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 1 sie 2007, o 21:40
Posty: 1133
Lokalizacja: podobno z Polski
54. Rush - Hemispheres (progressive rock, hard rock, 1978)

Obrazek

Kolejna, po 2112, znakomita płyta trójki gentlemanów z Kanady.
Na Hemishperes mamy tylko cztery utwory i nieco ponad 36 minut muzyki. Ale za to jakiej muzyki!. Krążek wydaje się być mocniej dopracowany od swoich dwóch poprzedników, instrumentalne smaczki jakie przez cały ten czas serwują nam w szczególności basista Geddy Lee i perkusista Neile Peart sprawiają, że dzieje się tu wystarczająco dużo aby słuchacz nie miał prawa narzekać ;) Całości dopełnia jak zwykle znakomita, wszędobylska, przestrzenna gitara Alexa Lifesona (która moim zdaniem jednak nieco lepiej wypada na kilku późniejszych krążkach) Odnośnie samych utworów, najlepszą kompozycją wg. mnie będzie tutaj najbardziej lubiana przeze mnie z całego dorobku grupy, bardzo wymowna suita "Cygnus X-1 Book II Hemispheres" a także naszpikowany popisami instrumentalnymi "La Villa Strangiato" Na uwagę zasługują oczywiście pozostałe kwawałki jak energiczny "Circumstances" ze świetnym, charakterystycznym basem, a także mający charakter mini-suity utwór "The Trees", który również jest bardzo mocnym punktem albumu.
Hemispheres stawiam zdecydowanie w czołówce jako jedną z najlepszych (jak nie najlepszą - kwestia sporna) płyt Rush. Płyta absolutny must know (must have co niektórym oszczędzę ;) ) i proszę nie zasłaniać się tutaj barwą głosu wokalisty (na co wiele osób narzeka, nawet spośród tych, którzy piszą recenzje, przez co płyta traci w ich oczach)


Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: 9 lis 2011, o 20:47 
Dark Passion Play
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 26 wrz 2008, o 17:48
Posty: 1295
55. King Crimson – In the Court of the Crimson King (progressive rock, 1969)

Obrazek

Gdyby ktoś poprosił mnie o wskazanie jednej płyty, która zobrazowałaby mu, "o co w tym całym rocku progresywnym chodzi" (choć w praktyce to zadanie niewykonalne), mój wybór padłby najprawdopodobniej właśnie na debiutancki album King Crimson. Nie tylko ze względu na to, iż jest to bezdyskusyjnie jeden z najważniejszych krążków w gatunku, ale także z uwagi na jego specyficzność. To płyta spójna, a zarazem na swój sposób eklektyczna, ukazująca szerokie spektrum brzmień i stylistyczne bogactwo prog rocka.

King Crimson na tym albumie nie przestaje zaskakiwać. Wbija już od początku słuchacza w ziemię mocnym otwieraczem w postaci "21st Century Schizoid Man" z drapieżnie przesterowanym, zniekształconym wokalem i instrumentalnymi popisami, łamiącymi się pod koniec w gitarowym jazgocie i kakofonii. Koi - jakby dla odmiany - delikatną, liryczną, eteryczną balladą "I Talk to the Wind" ze świetnymi partiami fletu i nawiązaniami do muzyki klasycznej. Wyciska łzy jednym ze swoich absolutnych klasyków - pięknym, monumentalnym, porażająco smutnym "Epitaph". Frapuje eksperymentalnym "Moonchild", z długim fragmentem instrumentalnym, stworzonym z na pozór przypadkowych i nie powiązanych ze sobą improwizowanych urywków melodii. W końcu zachwyca tytułowym "The Court of the Crimson King", w którym niezwykły klimat budują chóry i obfite wykorzystanie melotronu.

O warstwie tekstowej albumu nie sposób nie wspomnieć. Znakomite liryki Petera Sinfielda doskonale współgrają z charakterem utworów - a to ironiczne i zjadliwe (21st Century Schizoid Man), a to pełne filozoficznej niemal zadumy (Epitaph i utwór tytułowy), a to poetyckie i obrazowe (Moonchild). Pod tym względem "In the Court of the Crimson King" zalicza się do ścisłej czołówki moich ulubionych płyt.

Wirtuozeria instrumentalistów, muzyka na najwyższym poziomie, doskonałe i zróżnicowane kompozycje - debiut Karmazynowego Króla to jeden z tych krążków, których zdecydowanie wstyd nie znać.

_________________
If we burn our wings flying too close to the sun
If the moment of glory is over before it's begun
If the dream is won, though everything is lost
We will pay the price, but we will not count the cost


"Sikasz? Bo polityk nie." :lol:


Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: 10 lis 2011, o 14:45 
Imaginaerum
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 25 lut 2009, o 20:00
Posty: 2168
56. Mercyful Fate- Melissa(heavy/black metal, 1983)

Obrazek


Mercyful Fate to jeden z najpopularniejszych i najbardziej wpływowych zespołów heavymetalowych jakie powstały na przestrzeni ostatnich dekad. Wiele zespołów wzorowało się na Duńczy kach, chociażby taka Metallica. Debiut pełen pomysłów, które odcisneły piętno na „Don’t Break The Oath”, uznawanym za jeden z najlepszych i najbardziej orginalnych albumów heavy w histori. Mercyful Fate łacząc ze soba okultystyczne i dośc ambitne teksty, z niepowtarzalnym wokalem Kinga Diamonda, którego głos charaktyeryzuje sie ogromną skalą oraz wyjątkowymi i pomysłowymi kompozycjami stworzyli album, który zaskakuje istnie mrocznym i satanistycznym klimatem. Łatwo zauważyc wpływ Black Sabbath Przykładem, może być tytułowa ballada, która swoim klimatem przypomina pieśń pogrzebową z schizofrenicznym wokalem Kinga Diamonda.
Gdyby określić wizerunek sceniczny, charyzme i wokal Kinga Diamonda fragmentem jakims cytatem z płyty, to napewno byłby to fragment pochodzacy z "Evil":

„I was born on the cemetery
Under the sign of the moon
Raised from my grave by the dead
I was made a mercenary
In the legions of hell
Now I'm king of pain, I'm insane”

Mimo upływu prawie 30 lat od wydania, krążek po dzień dzisiejszy może zaskoczyć słuchacza. „Melissa” to dopiero debiut, zadatek przed tym co najlpesze u Mercyful Fate, czyli „Don’t Break The Oath”. Na wielki plus odznaczaja się; okultystyczny klimat, genialny wokal Kinga Diamonda, czy dośc charakterystyczna gra na perkusji.


Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: 11 lis 2011, o 00:55 
Once
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 1 sie 2007, o 21:40
Posty: 1133
Lokalizacja: podobno z Polski
57. Dio - Holy Diver (heavy metal/hard rock, 1983)

Obrazek

Heavy metal, szczególnie ten w bardziej klasycznej postaci jest gatunkiem, który uwielbiam prawie tak samo bardzo jak thrash metalowe łojenie ;) Tym samym nie może zabraknąć w tym zestawieniu jednego z moich faworytów ;)
Po nagraniu znakomitego (o którym notabene też niebawem napomnę w oddzielnym poście) Heaven and Hell oraz bardzo dobrego Mob Rules wraz z Black Sabbath, Ronnie James Dio opuszcza kapelę zabierając ze sobą nie tylko wspaniały wokal, ale również świetnego perkusistę - Vinny'ego Appice'a tworząc projekt pod nazwą... Dio ;) Debiutanckim albumem spod nowej stajni jest nic innego jak Holy Diver - kultowy wśród fanów gatunku i jedno z najznakomitszych heavymetalowych wydawnictw ever (moja opinia)
Na całość składa się 9 utworów, których tempo jest zróżnicowane. Zaczyna się od mocnego uderzenia w postaci "Stand Up and Shout" ze znakomitym, ostrym wokalem Dio. Drugi utwór to sztandarowy, tytułowy "Holy Diver", po którym wpada równie agresywny co pierwszy numer "Gypsy" Hard rock!. Mający przebojowy charakter "Caught In The Middle" i kolejny sztandarowy numer - "Rainbow In The Dark", do którego nawiasem Dio sam komponował partie klawiszowe. Jednym z najmocniejszych momentów na płycie będzie chyba solo w epickim "Don't Talk To Strangers" wykonane przez znakomitego gitarzystę Viviana Campbella, który w każdym z numerów dosłownie zamiata słuchaczem. Pozostałe kawałki również zasługują oczywiście na uznanie - "Invisible" z nieco nudnawym wstępem, ociężały, chwilami przypominający Black Sabbath za czasów Ronniego "Shame On The Night" no i "Straight Through The Heart" z pełnym ekspresji wokalem.
Podsumowując: kawał doskonałego (chyba zbyt często ostatnio tym przymiotnikiem operuję ;) ) heavy metalowego grania ze świeżością i smakiem. Absolutne must know bez wyjątków. ;)


Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: 11 lis 2011, o 18:43 
Imaginaerum
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 25 lut 2009, o 20:00
Posty: 2168
58. Black Sabbath - Heaven And Hell (heavy metal, 1980)

Obrazek

"Heaven And Hell" to wyjątkowy i przełomowy album w historrii Back Sabbath. Po odejściu Ozzy'ego Osbourne'a kariera zespołu staneła pod znakiem zapytania. Może Ozzy nie umiał śpiewać, ale był wyjątkowo charyzmatyczną i wyrazistą osobą umiejacą skupic na sobie uwage. Przed R.J. Dio i resztą ekipy stało trudne zadanie-pokazać światu, że bez Osbourne'a ten zespół wciąż daje radę. Zespół stanął na wysokości zadania i stworzył album składajacy się z 8 perełek- materiał uznawany za jeden z ważniejszych w kategorii Heavy Metal. Dio odcisnął pietno na muzyce Sabbsów. Świetny wokalista, lekko operujacy mocnym głosem, górujacy nad warstwą instrumentalną, świetnie się wpisał w nowe oblicze Brytyjczyków. Black Sabbath przestało grać wolne i ponure numery skłaniająć się ku zwawym i żywym kawałkom. „Children Of The Sea”, czy „Die Young” nabrały dramaturgii i emocjonalnego wydźwieku, świetny kawałek tytułowy z chyba najbardziej charakterystycznym riffem od "Sabbath Bloody Sabbath", przebojowe „Wishing Well”. Natomiast jeżeli chodzi o wolne i walcowate „Lonely Is The Word”- typową kompozycję w starym stylu, wokal i interpretacja Dio pokazała ten kawałek w nowym świetle.
Piekny początek nowego rozdziału w nowym okresie działalności Black Sabbath. Krótko mówiąć, krążek „must know” dla każdego!


Ostatnio edytowano 12 lis 2011, o 10:44 przez Lalena, łącznie edytowano 2 razy

Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: 11 lis 2011, o 22:52 
Imaginaerum
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 27 wrz 2007, o 07:44
Posty: 3304
Lokalizacja: Warszawa
59. Neal Morse - Sola Scriptura (progressive, 2007)

Obrazek

Szczerze powiedziawszy to miałem mały problem z prawidłowym zaszufladkowaniem tego krążka ;) . Jest to album, na którym Neal udanie połączył ze sobą wiele gatunków - od metalu, poprzez rock, a na flamenco kończąc. Mamy tu zaledwie cztery utwory, z czego trzy to bardzo rozbudowane kompozycje, do tego jedną balladę (także świetną zresztą). Pełno tu technicznych popisów, zaskakujących i niebanalnych rozwiązań kompozycyjnych (z czego zresztą Neal słynie). Na tym albumie znajduje się także mój ulubiony utwór (trwający prawie pół godziny "The Door", w którym to kawałku, znajduje się jedna z najlepszych solówek gitarowych jakie w życiu słyszałem). Wszystko to okraszone delikatnym wokalem Neala wspomaganego miejscami przez niewielki chórek. Jak to zwykle u Morse'a bywa liryki są mocno religijne i w przypadku tego albumu opowiadają o życiu Marcina Lutra.

_________________
ONLY QUITTERS QUIT!!!
Obrazek


Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: 13 lis 2011, o 11:19 
Endless Forms Most Beautiful
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 16 wrz 2005, o 21:32
Posty: 4487
Lokalizacja: Przed monitorem
60. ABBA - The Visitors (pop, 1981)

Obrazek

Pierwszy album z nurtu pop w tym zestawieniu a zarazem jeden z absolutnej czołówki tego gatunku, najlepszy krążek w dorobku zespołu, no i - o czym nie można zapomnieć - pierwszy album w historii muzyki jaki ukazał się na płycie CD.
Jest to ostatnia płyta tej ponadczasowej szwedzkiej grupy; najbardziej dojrzała zarówno pod względem muzycznym jak i tekstowym. Zmiany w stosunku do poprzedniej twórczości subtelnie sygnalizuje już okładka - poszczególni członkowie zespołu na zdjęciu znajdują się stosunkowo daleko od siebie, zupełnie inaczej niż na wszystkich dotychczasowych okładkach albumów.

Muzycznie ta płyta również jest inna, co udowadnia pierwsza utwór tytułowy, kompozycyjnie jedno z najlepszych dokonań Abby. Tajemnicze, nakładające się na siebie syntezatory z nutką psychodelii, nieco 'zmutowany' maszynowo wokal w zwrotce, przejście na bardziej konwencjonalny pop w refrenie, kumulacja a następnie rozwiązanie napięcia w refrenie instrumentalnym. Tekstowo to już też nie jest Waterloo czy Fernando - słowa tego utworu korespondują znakomicie z muzyką; podobnie jak w innych kompozycjach na "The Visitors" traktują o zimniej wojnie, izolacji społecznej i osobistej, separacji, alienacji i podobnych tematach.

Wracając do muzyki trzeba zauważyć, że po wnikliwym słuchaniu można wychwycić niezwykły kunszt kompozytorski duetu Benny Andersson & Björn Ulvaeus, którzy rozwinęli i wzbogacili charakterystyczny styl grupy wplatając motywy i rozwiązania harmoniczne m.in. Beatlesów, Sondheima, Harrisona solo czy nawet - jak kiedyś jedna krytyk muzyki z Anglii zauważyła - Pink Floyd (chodziło, jak mniemam, o otwieracz płyty, w przypadku innych kawałków szukanie analogii byłoby dość naciągane).

Moim zdaniem bardzo udane są też proporcje między partiami, które śpiewają obie wokalistki - zarówno w kontekście całej płyty jak i w poszczególnych utworach, co znakomicie obrazuje numer tytułowy. Spotykam się czasem z tym, że niektórzy nie potrafią odróżnić głosów wokalistek Abby, co jest dość dziwne, gdyż żeby pomylić mezzosopran z sopranem, to trzeba się już trochę postarać. ;) W każdym razie ten album nadaje się do wyrobienia tej umiejętności znakomicie, tym bardziej że jest to pod względem wokalnym najlepsze dokonanie Fridy: Like An Angel Passing Through My Room, I Let The Music Speak (ge-nial-na kompozycja!), zwrotka w tytułowym, no i mój ulubiony, piękny kawałek When All Is Said And Done udowadniają to dobitnie. Ale Agnetha też ma swoje bardzo mocne momenty na tej płycie - One Of Us, Slipping Through My Fingers oraz refren z tytułowego zasługują tutaj w pierwszej kolejności na wzmiankę.

Czy mamy do czynienia ze współpracą wokalną w The Visitors, gdzie obie wokalistki śpiewają partie prowadzące naprzemiennie, czy też z dwoma następującymi po sobie utworami z innym wokalem przewodnim (Slipping Through My Fingers, Like an Angel Passing Through My Room) - wokalnie album jest perfekcyjny; od bardzo wysokiego poziomu muzycznego odstaje tutaj tylko jeden kawałek - Two For The Price Of One.
Na uwagę zasługują także bonusy na wersji z reedycji (w sumie gdyby poczekali z wydaniem płyty jeszcze parę miesięcy to znalazłyby się na albumie od początku), pośród których są 2 z najlepszych kompozycji zespołu - The Day Before You Came oraz Cassandra. Na wydaniu z 2005 są jeszcze 2 nadzwyczaj udane wersje hiszpańskie No Hay a Quien Culpar (czyli When All Is Said and Done) oraz Se Me Está Escapando (Slipping Through My Fingers).

Obecność tej płyty jest w tym zestawieniu w pełni uzasadniona - jeżeli ktoś chce przesłuchać w życiu tylko jeden album z gatunku pop, to poleciłbym bez cienia wątpliwości właśnie "The Visitors".

_________________
https://www.musik-sammler.de/sammlung/sirivanhoe/


Ostatnio edytowano 13 lis 2011, o 23:07 przez Ivanhoe, łącznie edytowano 1 raz

Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku Przejdź na stronę <<  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  >>

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
cron