60. ABBA - The Visitors (pop, 1981)
Pierwszy album z nurtu pop w tym zestawieniu a zarazem jeden z absolutnej czołówki tego gatunku, najlepszy krążek w dorobku zespołu, no i - o czym nie można zapomnieć - pierwszy album w historii muzyki jaki ukazał się na płycie CD.
Jest to ostatnia płyta tej ponadczasowej szwedzkiej grupy; najbardziej dojrzała zarówno pod względem muzycznym jak i tekstowym. Zmiany w stosunku do poprzedniej twórczości subtelnie sygnalizuje już okładka - poszczególni członkowie zespołu na zdjęciu znajdują się stosunkowo daleko od siebie, zupełnie inaczej niż na wszystkich dotychczasowych okładkach albumów.
Muzycznie ta płyta również jest inna, co udowadnia pierwsza utwór tytułowy, kompozycyjnie jedno z najlepszych dokonań Abby. Tajemnicze, nakładające się na siebie syntezatory z nutką psychodelii, nieco 'zmutowany' maszynowo wokal w zwrotce, przejście na bardziej konwencjonalny pop w refrenie, kumulacja a następnie rozwiązanie napięcia w refrenie instrumentalnym. Tekstowo to już też nie jest Waterloo czy Fernando - słowa tego utworu korespondują znakomicie z muzyką; podobnie jak w innych kompozycjach na "The Visitors" traktują o zimniej wojnie, izolacji społecznej i osobistej, separacji, alienacji i podobnych tematach.
Wracając do muzyki trzeba zauważyć, że po wnikliwym słuchaniu można wychwycić niezwykły kunszt kompozytorski duetu Benny Andersson & Björn Ulvaeus, którzy rozwinęli i wzbogacili charakterystyczny styl grupy wplatając motywy i rozwiązania harmoniczne m.in. Beatlesów, Sondheima, Harrisona solo czy nawet - jak kiedyś jedna krytyk muzyki z Anglii zauważyła - Pink Floyd (chodziło, jak mniemam, o otwieracz płyty, w przypadku innych kawałków szukanie analogii byłoby dość naciągane).
Moim zdaniem bardzo udane są też proporcje między partiami, które śpiewają obie wokalistki - zarówno w kontekście całej płyty jak i w poszczególnych utworach, co znakomicie obrazuje numer tytułowy. Spotykam się czasem z tym, że niektórzy nie potrafią odróżnić głosów wokalistek Abby, co jest dość dziwne, gdyż żeby pomylić mezzosopran z sopranem, to trzeba się już trochę postarać.
W każdym razie ten album nadaje się do wyrobienia tej umiejętności znakomicie, tym bardziej że jest to pod względem wokalnym najlepsze dokonanie Fridy: Like An Angel Passing Through My Room, I Let The Music Speak (ge-nial-na kompozycja!), zwrotka w tytułowym, no i mój ulubiony, piękny kawałek When All Is Said And Done udowadniają to dobitnie. Ale Agnetha też ma swoje bardzo mocne momenty na tej płycie - One Of Us, Slipping Through My Fingers oraz refren z tytułowego zasługują tutaj w pierwszej kolejności na wzmiankę.
Czy mamy do czynienia ze współpracą wokalną w The Visitors, gdzie obie wokalistki śpiewają partie prowadzące naprzemiennie, czy też z dwoma następującymi po sobie utworami z innym wokalem przewodnim (Slipping Through My Fingers, Like an Angel Passing Through My Room) - wokalnie album jest perfekcyjny; od bardzo wysokiego poziomu muzycznego odstaje tutaj tylko jeden kawałek - Two For The Price Of One.
Na uwagę zasługują także bonusy na wersji z reedycji (w sumie gdyby poczekali z wydaniem płyty jeszcze parę miesięcy to znalazłyby się na albumie od początku), pośród których są 2 z najlepszych kompozycji zespołu - The Day Before You Came oraz Cassandra. Na wydaniu z 2005 są jeszcze 2 nadzwyczaj udane wersje hiszpańskie No Hay a Quien Culpar (czyli When All Is Said and Done) oraz Se Me Está Escapando (Slipping Through My Fingers).
Obecność tej płyty jest w tym zestawieniu w pełni uzasadniona - jeżeli ktoś chce przesłuchać w życiu tylko jeden album z gatunku pop, to poleciłbym bez cienia wątpliwości właśnie "The Visitors".