Opadł już kurz, odpocząłem, to wypadałoby cokolwiek skrobnąć o koncercie.
Organizacja była mocno taka se - począwszy od konfundującej tajemnicy biletów, na których czasem pojawiała się TESLA Arena, a czasami Tipsport Arena, poprzez problemy z wpuszczaniem ludzi, brak szatni, aż po gigantyczny tłok w samej sali.
Support... Eklipse strollowało szeroko zgromadzoną młodzież gotycko metalową smyczkowym coverem "Paparazzi" Lady GaGi (bardzo udanym zresztą).

Poza tym grali bardzo przyjemnie. Battle Beast - taka tam heavymetalowa napieprzanka bez żadnej oryginalności, idei ani pomysłu. Większość ich występu gapiłem się na perkusistę przystojniaka.
Do tego momentu miałem mieszane uczucia + po calodziennym zwiedzaniu Pragi byłem cokolwiek zmęczony. Tradycyjne koncertowe oczekiwanie na główny zespół dobijało mnie jeszcze bardziej, sądziłem, że nie wystoję całego koncertu. Wszystko to jednak zaczęło odpływać, gdy zza papierowej kurtyny zaczęły dobiegać dźwięki "Taikatalvi", i zacząłem się łagodnie kołysać z tłumem... by po chwili zacząć szaleć na kolejno "Storytime", "Wish I Had An Angel" i "Amarancie". Wiejski wstęp do poskakania okazał się całkiem fajną przystawką przed jednym z głównym dań wieczoru - "Scaretale", na którym zespół robi fantastyczne show, szczególnie zaś Anette - jej ruchy, głos; w tym utworze naprawdę łapie konwencję i koncepcję jaką miał Tuo od A do Z i jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby dalsza twórczość NW poszła w tę stronę.
Tak czy siak, Anette dopiero się rozkręcała. Po "Scaretale" przyszedł czas na znakomicie wykonane, klimatyczne (i wreszcie po niemal półgodzinie szalenia dające chwilę wytchnienia

) "Slow, Love, Slow". Następnie zagrali "I Want My Tears Back" - niestety przez ścisk nie było za bardzo miejsca na tańce irlandzkie. :/ Tak czy owak, gdzieś w tych numerach Anette zaczęła miejscami improwizować, zaskakiwać i naprawdę błyszczeć. Jeszcze bardziej zarządziła przy "Come Cover Me" i Ptokach, które dzięki jej wykonaniu naprawdę stawały się urzekającymi i pięknymi numerami. Niestety, Ptoki rozpoczęły najsłabszą część koncertu - o ile "The Islander" odśpiewany z publiką bardzo na modłę szanty mógł się podobać, o tyle "Last of the Wilds" jak okropnym numerem było na płycie, tak na koncercie nim pozostało. Średnio mi się podobało również "Nemo", które od dłuższego czasu już niespecjalnie trawię i akustyczna wersja niewiele zmieniła. Szczególnie, że to była już n-ta ballada pod rząd przerwana tylko LotW - nie podoba mi się takie ustawienie setlisty.
Na szczęście właśnie w tym momencie z głośników zaczęły dobiegać charakterystyczne rytmiczne okrzyki chóru i rozpoczęło się "Planet Hell", które podobało mi się chyba najbardziej na całym koncercie. Zarówno Marco jak i Anette byli w tym punkcie koncertu w szczytowej formie, a do tego przygotowane piekielne show z animacją i ogniami naprawdę robiło wrażenie. Warto dodać, że jako że setlisty kojarzyłem tylko mniej-więcej, byłem przekonany, że po PH będzie już finałowe "Song of Myself" i "Last Ride of the Day", więc trzeba szaleć na maksa. Możecie sobie zatem wyobrazić, jak na SOM wyglądałem, gdy potem takie samo nastawienie miałem przy "Dead To The World', "Ghost River" i "Over The Hills And Far Away".

Ta część to ponownie była świetna, elektryzująca zabawa, choć nie dało się nie zauważyć, że Anette była już trochę zmęczona - na DttW prym zdecydowanie wiódł Marco, w OTHAFA brzmiała jakby chwilami nie dawała rady. Na szczęście krótka przerwa przed encore na zejście ze sceny i instrumentalny numer Tuo i Troya dała jej siłę, by zarządzić ponownie na "Song Of Myself", które rozwalało w każdym punkcie. No i na finisz szaleństwo z sypiącymi się papierowymi płatkami śniegu do "Last Ride of the Day".
Ogółem? Jeśli przy zmianie wokalistki NW chciał, żeby mniej odciągała uwagę od reszty zespołu, tak jak się mówiło w 2007, to trochę im nie wyszło.

Anette błyszczy, kwitnie, i podobnie jak na płycie, tak i na koncercie jest najmocniejszym punktem zespołu. Jedynie Marco pod względem showmaństwa chwilami jest w stanie dotrzymać jej kroku. Na Emppu, Jukkę czy schowanego w swojej muszelce Tuo w zasadzie nie zwracałem uwagi, bo i nic jej godnego w sumie nie robili. Bardzo podobała mi się oprawa koncertu, choć z tego co wiem, tylko animacje są nowym elementem na Imaginaerum Tour. Setlista jest bardzo ok - z Imaginaerum brakuje mi w sumie tylko Rest Calm, do tego pojawiły się stare bardzo dobre numery jak PH czy DttW, a jednocześnie zbalansowali to z wiejskimi numerami, do których fajnie się skacze.
Świetny koncert. Jak mi się uda, to jadę na Ursynalia.